Wiecie jak są plusy z leżenia i bycia chorym? Poza produkowaniem sobie dziury w budżecie i psuciem oczu gapieniem w komputer? To proste: czas staje. Nagle czasu jest aż za dużo i można pisać, czytać, malować grać na gitarze czy na przykład siedzieć z maską na głowie…
A jeszcze jak jest to maska „domowej roboty” to tym przyjemniej. Panie i Panowie (***a raczej Panie i Panienki), w dzisiejszej niedzieli dla włosów udział biorą:
- Odżywka Garnier (kupiona w Kauflandzie w promocji za 4,20 zł -cena 200ml) Fructis Goodbye Damage
- mleczko pszczele (nawiasem mówiąc świetne jako słodzik do kawy)
- olej ryżowy
Do miseczki wycisnęłam sporo odżywki.
Dodałam 3 łyżeczki mleczka pszczelego.
Oleju ryżowego dolałam „na oko” 2 płaskie łyżeczki.
Muszę przyznać, że ciężko było wszystko „skłócić”, ale po chwili otrzymałam gładką masę, nieco gęstszą niż sama odżywka. Wmasowałam ją na zwilżone wodą włosy. Założyłam czepek i wełnianą czapkę, po czym myk – do rekonwalescencji.
Po godzinie, nauczona doświadczeniem poprzedniej niedzieli, bojąc się tłustych włosów po maskowaniu, umyłam je u nasady rosyjskim mydłem cedrowym. Na długość już nie użyłam odżywki – jedynie końcówki zabezpieczyłam serum Biosilk z marakują. Wysuszyłam suszarką letnim nawiewem, na koniec chwilkę chłodnym – unikam chodzenia z mokrymi włosami gdy choruję, nawet gdy akurat nigdzie nie wychodzę.
Po wszystkich zabiegach, rozczesaniu i chwili w koczku wyglądały tak:
Po prawej z lampą, a po lewej bez. Wyglądają jak kompletnie inaczej ułożone i takie są, niestety musiałam robić zdjęcia samowyzwalaczem i biegać od aparatu pod tło… Szału nie ma, ale: włosy bez problemu dały się rozczesać, były gładkie i miękkie, może nawet za bardzo „śliskie”, ale chyba dzięki temu lejące.Na zdjęciu robią wrażenie lekko postrączkowanych i poplątanych, ale to kwestia koczka (nierówno się tym razem nawinął – czasami tak się zdarzy…).
Teraz, wieczorem, po kilku godzinach w kucyku rozprostowały się i bardzo wygładziły… Nie mówiąc już o tym, że zdjęcie zrobił mi Mój T, a nie samowyzwalacz;)
A tu bonus – zdjęcie kucyka:
Szału nie ma, ale przynajmniej jedna dobra strona chorowania: można zrobić coś dla siebie;)
Ps. Malowałam ostatnio też obraz dla pewnej pary, ale jeszcze nie wiem czy mogę go pokazać. Możliwe, że na dniach się pojawi;)
Jestem wielką fanką Twoich włosów 😀 Dokładnie takie mi się marzą.
O, rany:) bardzo mi miło^^
Cudnie wyglądają, zwłaszcza w kucyku <3
czy promocja na tę odżywkę w kauflandzie nadal jest aktualna?
Tak, jeśli jeszcze będą. Ja kupiłam ją wczoraj:)
Są naprawdę piękne. Szczególnie na tych ostatnich zdjęciach, widać, że przez te kilka godzin w kucyku doszły do siebie i odpoczęły. U mnie zawsze tak jest, że dopiero po jakimś czasie od wyschnięcia robią się „przyjemniejsze”. 🙂
Bardzo mi się podoba konsystencja maseczki. Nie używałam jeszcze do niczego mleczka pszczelego, może czas to zmienić.. 🙂
Sliczne masz te wlosieta 🙂 Fakt, chorobsko ma ta zalete, ze sklania nas do zwolnienia 😉 Zdrowka zycze :*
Dziękuję:) Mam nadzieję, że już nie długo wyzdrowieję, bo nienawidzę chorować…
Wlasnie trafilam na Twojego bloga. Swietne posty!! Najbardziej podobal mi sie ten zatytulowany „Z kupa na glowie”. Twoje wlosy bardzo ladnie sie prezentuja.
Powodzenia w dalszej pielegnacji.
Bardzo dziękuję:) Fajnie, że masz poczucie humoru. Pozdrawiam;)
Gdzie kupić mleczko pszczele, czy to może być to w granulkach od Pana pszczelarza co sprzedaje miód i rozpuścić go w wodzie
Prawdopodobnie można, ale niestety nie mam takich źródeł… Kiedyś próbowałam kupić mleczko pszczele 'solo’, ale cena mnie odstraszyła. Tu zastosowałam gotowy produkt spożywczy o nazwie „Mleczko pszczele w miodzie”. W smaku jest o niebo słodsze niż miód, troszkę inaczej też smakuje i inaczej działa na włosy. Jeśli masz możliwość zagadnąć w tym temacie pszczelarza to koniecznie to zrób! 🙂