Nadmienię tylko, że pierwszy raz biorę udział w akcji, którą w całości możecie śledzić na stronie Andrzeja Tucholskiego.
Wymieniam w tym wpisie trzy najbardziej inspirujące mnie, skłaniające do myślenia, ładujące pozytywną energią lub wiedzą blogi, odwiedzane i czytane (lub wręcz pochłaniane przeze mnie) z ciekawością i przyjemnością.
Żeby nie trzymać dłużej w napięciu, przejdę do moich mocno subiektywnych typów:
To mój nr 1 wśród blogów.
Autor pisze o sobie skromnie: „jestem tylko naukowcem i dydaktykiem”.
A tak naprawdę to nieoceniony autorytet miłośników roślin leczniczych oraz propagator nauki i wiedzy o ziołach oraz substancjach w nich zawartych.
Blog dra Różańskiego stanowi bezdenną kopalnię wiedzy, do której (muszę przyznać z lekkim zakłopotaniem) sięgam znacznie częściej niż do literatury.
Podczytuję nieraz kilka artykułów dziennie, często wracam do już czytanych (bo kto by spamiętał nazwy tych wszystkich związków chemicznych etc.!), równie często się do nich odnoszę, nie tylko na własnym blogu, ale przede wszystkim w dyskusjach poza internetowych.
Wpadam tam odkąd dołączyłam do jego grupy na Facebooku (nie będzie linku, bo zna ją każdy, kto chce swoich czytelników wyrywać z butów).
Po co tam wpadam – parafrazując: zainspirować się słowami.
Zatrzymać.
Pomyśleć.
Nawet jeśli ideologicznie nie zgadzam się z autorem w 100%, to lubię, gdy wpis zmusi mnie do myślenia.
Zaskoczy.
Pozwoli się zatrzymać.
Blog Ani Rojek-Kiełbaski (Abakercja)
Wreszcie coś, czego każdy by się spodziewał – kobiecy blog do czytania!
Ale nie tylko.
Znacie to uczucie, gdy czytając blog długo, macie wrażenie, że znacie się z autorem osobiście?
Tak. To właśnie trzyma mnie wciąż w gronie czytelniczek.
Ania pisze na różne tematy – krótko, prosto i kobieco, ale zawsze ciekawie. Czasami bardziej filozoficznie. Zawsze pozytywnie.
Nadal gorąco kibicuję jej bieganiu!
___________________________________________________________________________
To by było na tyle.
Czytam znacznie więcej blogów (ostatnio również parentingowych – sic!), ale wybrałam te.
To chyba najkrótszy z moich wpisów.
A na pewno najmniej ilustrowany.
Ale czy to ważne?
Przecież chodzi o esencję, nie o okładkę!